Powered By Blogger

12 maj 2011

Frankenstein i "afera grabarzy"- niezbędne informacje

zy potwór Frankenstein „narodził się” w Ząbkowicach ?

Ząbkowice Śląskie, miasto położone na Dolnym Śląsku, od momentu założenia w II połowie XIII w. aż do 1945 r. nosiły nazwę Frankenstein. Nazwę tę „przywieźli” prawdopodobnie ze sobą pierwsi osadnicy - założyciele miasta, pochodzący z Frankonii -z krainy historycznej Niemiec nad środkowym Renem.

Słowo Frankenstein kojarzone jest obecnie z potworem Frankenstein'em z powieści Marii Shelley oraz z filmami grozy, które powstały na podstawie tej powieści.
Rodzi się więc pytanie - czy istnieje jakiś związek pomiędzy nazwą miasta Frankenstein, a potworem Frankenstein'em?

Że jest w tym ziarno prawdy świadczy pewne zdarzenie, które miało miejsce w Ząbkowicach na początku 1606 r.

17 stycznia tego roku wybuchła zaraza morowego powietrza czyli dżumy, która objęła swoim zasięgiem całe miasto i przedmieścia.

Nie byłoby w tym nic szczególnego, bowiem epidemie wybuchały w tych czasach dość często, gdyby nie jej skala. W jej wyniku zmarło łącznie 2061 osób, w tym 1503 osoby dorosłe i 558 dzieci, czyli ponad 1/3 mieszkańców ówczesnego miasta!

Przyczyną zarazy, jak się później okazało, była zbrodnicza i rabunkowa działalność szajki miejscowych grabarzy ich pomocników. W najstarszej zachowanej kronice miasta „Annales Francostenen” (1655), autorstwa burmistrza Ząbkowic- Marcina Koblitza, znajduje się relacja z tego wydarzenia:
„10 września 1606 roku aresztowano dwóch ząbkowickich grabarzy - Wacława Förstera, grabarza od 28 lat i jego pomocnika Jerzego Freidigera pochodzącego ze Strzegomia, z powodu mieszania i preparowania trucizn. Obaj zostali wydani przez parobka Förstera.

Dnia 14 września został aresztowany niejaki Weiber - były więzień i trzeci grabarz - Kacper Schleiniger, a 16 września aresztowano 87-letniego żebraka Kacpra Schettsa - wszystkich pod zarzutem trucia i rozprzestrzeniania zarazy.
4 października odprowadzono do więzienia Zuzannę Maß - córkę zmarłego urzędnika miejskiego Schuberta, jej matkę - Magdalenę Urszulę, obecnie żonę grabarza Schleinigera oraz Małgorzatę - żonę żebraka Schettsa”.

Ponieważ sprawa nabrała posmaku skandalu, zaangażowano do pomocy przy jej wyjaśnianiu zespół miejscowych i zamiejscowych lekarzy pod kierownictwem świdniczanina- Jana Schwepsa.

Początkowo lekarze traktowali całą sprawę jako przesąd lecz zmienili zdanie po przeprowadzeniu rewizji domu aresztowanego Förstera, gdzie znaleziono wiele pojemników z trującym proszkiem, wytwarzanym - jak się można domyślić - ze zwłok ludzkich.
Działalność tej zbrodniczej szajki opisał i rysunkami przedstawił drukarz i wydawca Jerzy Kreß w gazecie „Newe Zeyttung” wydanej w Augsburgu w końcu 1606 roku. Czytamy tam między innymi:

„ W mieście Frankenstein na Śląsku pojmano ośmiu grabarzy, wśród nich sześciu mężczyzn i dwie kobiety (według „Annales Frankostenenses” pięciu mężczyzn i trzy kobiety). Ci po torturach w śledztwie zeznali, że sporządzali zatruty proszek i tenże kilka razy w domach rozsypywali, progi, kołatki i klamki u drzwi smarowali, przez co
wielu ludzi zatruło się i poumierało. Poza tym w domach skradli wiele pieniędzy, a także obdzierali trupy, zabierając im opończe. Rozcinali także brzemienne kobiety i wyjmowali z nich płody, a serca małych dzieci zjadali na surowo. Tamże z kościołów kradli obrusy z ołtarzy, a z ambony ukradli dwa nakręcane zegary. To sproszkowali i używali do swych czarów. Pewien nowy grabarz pochodzący ze Strzegomia zhańbił w kościele ciało młodej dziewicy. Inni jeszcze różnie niesłychane i straszne czyny popełniali (...)”.
Proces, który odbył się 20 września 1606 roku (według „Annales Frankostenenses” 4 października), wykazał winę oskarżonych. Nawiasem mówiąc można przypuszczać, że część „udowodnionych” przestępstw, a zwłaszcza te najbardziej niesamowite, nie dające się wytłumaczyć chęcią zysku, to w rzeczywistości brednie obwinionych, wydobyte na torturach. Świadectwo wydane przez lekarzy pozwala jednak sądzić, że przynajmniej część oskarżenia nie była bezpodstawna. Oskarżeni zostali skazani na śmierć przez okaleczenie
i spalenie żywcem. Oto jak relacjonuje wykonanie wyroku „Newe Zeyttung”:

„Najpierw ich wszystkich oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano im kciuki. Starszemu grabarzowi oraz jednemu z pomocników mającemu 87 lat obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa, z daleka zapalano ogień i ich upieczono. Nowemu grabarzowi ze Strzegomia rozżarzonymi obcęgami wyrwano członek męski. Potem i jego wraz z innymi przykuto do słupa, gotowano i pieczono. Pozostałe osoby wprowadzono na stos i spalono”.
Relację w „Newe Zeyttung” uzupełniają cztery drzeworyty, obrazujące w dosłowny sposób popełnione przestępstwa i egzekucję oskarżonych.

Pomimo stracenia winnych zaraza wygasła dopiero na początku 1607 roku.

W dniach 4 - 10 X 1606 r. ewangelicki proboszcz Samuel Heinnitz wygłosił w kościele parafialnym 6 dziękczynnych kazań z modlitwami na każdy dzień w intencji pokonania zarazy. Kazania ukazały się w 1609 r. drukiem,
wydane przez wydawnictwo Bartolmeusza Voigta w Lipsku pod wyszukanym tytułem: „Historia prawdziwa o kilku wykrytych i zniszczonych trucicielskich dziełach diabelskiego łowcy w czasie zarazy roku 1606 w mieście Frankenstein na Śląsku”. (strona tytułowa i fragment tekstu).
I tutaj pojawia się po raz pierwszy „diabelski łowca”, rzedstawiony przez Heinnitz'a jako wyobrażenie zła opanowującego ludzkie umysły i popychającego ludzi do niecnych czynów.

Ten „diabelski łowca”, będący filozoficzną przenośnią - usposobieniem zła, został przez późniejszych mieszkańców i podróżników odwiedzających Ząbkowice „przekształcony” w postać rzeczywistą z krwi i kości - obrzydliwego potwora Frankensteina a jego nazwa wzięła się z pewnością od nazwy miasta.

O tym , że „legenda Frankensteina” była żywa jeszcze kilkaset lat po tym strasznym zdarzeniu świadczy relacja Władysława Grabskiego, który w swojej książce „300 miast powróciło do Polski”, wydanej w 1960 r., powołując się na miejscową legendę pisze:
„ Na zamku w Ząbkowicach mieszkał potwór Frankenstein, który swoimi niecnymi praktykami pozbawił życia ponad 2000 istnień ludzkich, póki nie tknęła go ręka sprawiedliwości bożej”.

Nazwa Frankenstein pojawia się ponownie w 1818 r. w dziele „Frankenstein czyli nowoczesny Prometeusz” angielskiej pisarki Marii W. Shelley. Dzieło to zostało napisane już w 1816 roku, pierwsze jego wydanie ukazało się anonimowo w 1818 roku.
Wiktor Frankenstein - genewski student filozofii naturalnej zdobywa sekret ożywienia materii martwej. Ze zwłok branych z cmentarzy, tworzy ohydnego potwora, który czuje się samotny, nieszczęśliwy i nieprzystosowany do świata ludzi. Mszcząc się na swoim twórcy, popełnia szereg okropnych zbrodni, a w końcu odbiera sobie życie.

W 1910 r. nakręcono pierwszy film na kanwie powieści Marii Shelley i od tego momentu rozpoczęła się swoista kariera Frankensteina i powstałego wówczas gatunku filmowego, nazwanego później horrorem.

Najsłynniejszy i powszechnie znany film z Frankenstein’em pt. „Baron Frankenstein”, nakręcono w 1931 r. Główną rolę w tym filmie zagrał Boris Karloff jako potwór i Colin Clave jako baron Frankenstein.
Z czasem, pod wpływem kolejnych wersji filmowych, nazwisko Frankenstein zaczęło oznaczać samego potwora, a nie jego twórcę !

Odpowiedzmy więc na postawione na początku pytanie, czy Maria Shelley (1797 - 1855) pisząc swoją powieść znała zdarzenie, które miało miejsce w Ząbkowicach przed około 200 laty i czy stanowiło ono dla niej inspirację ?
Można się pokusić o próbę odpowiedzi na to pytanie. Z jednej strony trudno uwierzyć, że tylko czystemu przypadkowi zawdzięczamy wystąpienie aż dwóch analogii do opisanych wyżej wydarzeń: nazwy „Frankenstein” i kluczowego, zarówno dla siedemnastowiecznego „kryminału”, jak i dla fabuły powieści, pomysłu preparowania czegoś (w jednym przypadku trucizn, w drugim - żywego potwora) z fragmentów zwłok wykradanych z cmentarzy.

To poważny argument „za”. Z drugiej strony rodzą się wątpliwości. Po pierwsze, wydaje się mało prawdopodobne, aby niespełna dziewiętnastoletnia dziewczyna, mieszkająca w Szwajcarii miała okazję poznać numer „Newe Zeyttung” czy innego pisma sprzed 210 lat. Jeśli nawet przypuścić, że niesamowita historia z Ząbkowic mogła zostać opisana w jakiejś dziewiętnastowiecznej gazecie lub książce, pozostaje wątpliwość.

Gdyby Maria Shelley rzeczywiście znała i opierała się na
tej historii, w jej powieści należałoby się spodziewać więcej punktów wspólnych z pierwowzorem, a tymczasem poza dwoma wymienionymi, próżno szukać podobieństw między „Frankensteinem” a aferą ząbkowickich grabarzy. Być może właściwy ślad wskazuje sama autorka, która w przedmowie do „Frankensteina” wyjaśniła, że inspiracją do napisania powieści był sen, w którym ujrzała „ohydną zjawę ludzką leżącą bez ruchu, a potem, za sprawą jakiegoś potężnego motoru, dającą oznaki życia w postaci niepewnych, półżywych ruchów”.

Ten sen był efektem trwającej do późnej nocy rozmowy o wampirach i zjawiskach nadprzyrodzonych, odbytej w willi Diodati nad Jeziorem Genewskim z mężem, Percy Shelleyem, ich przyjacielem - lordem Jerzym Gordonem Byronem oraz doktorem Janem Polidorii, który: „dostarczył towarzystwu odnośnych lektur”.

Czy wśród owych „odnośnych lektur” znalazł się opis afery z Ząbkowic? Wydaje się to bardzo prawdopodobne jeżeli przyjrzeć się bliżej sylwetce i zainteresowaniom doktora.
Jan William Polidorii, syn włoskiego emigranta i Angielki, urodził się w Londynie 7 IX 1795 r. W 1815 r. ukończył studia medyczne i w następnym roku został zaangażowany przez opuszczającego Anglię Jerzego Byrona jako osobisty lekarz i towarzysz podróży.

Ich przyjacielskie stosunki zakończyły się kłótnią i zerwaniem znajomości. W 1819 roku opublikował, najpierw w piśmie „New Monthly Magazine”, a później jako samodzielny utwór - opowiadanie fantastyczne „The
Vampyre” (Wampir), skonstruowane podobnie jak „Frankenstein”. Ten człowiek interesujący się wampiryzmem., zjawiskami nadprzyrodzonymi i truciznami ( w sierpniu 1821 roku popełnił samobójstwo, używając: „subtelnej trucizny własnego wyrobu”) mógł, realizując swe zainteresowania natrafić znacznie łatwiej niż Maria Shelley, na opis sprawy ząbkowickich grabarzy w jakiejś gazecie, choćby tej z Augsburga (pamiętamy, że przebywał w nieodległej przecież Szwajcarii).

Można więc przypuszczać, że podczas wspomnianej rozmowy, oprócz innych tematów poruszano i tę sprawę, która mocno poruszyła autorkę „Frankensteina”, ale nie została zapamiętana w szczegółach. Pozostała tylko pewna myśl - od nazwy miasta Frankenstein i pomysł wykorzystania fragmentów zwłok...

Podsumowując - być może istniał związek pomiędzy historycznym „horrorem” z Ząbkowic, a dreszczowcem Marii Shelley, uważanym za jedno z pionierskich dzieł gatunku science-fiction, choć był to związek luźny. A łącznikiem między tymi dwiema, tak odległymi sprawami był włoski lekarz Jan Polidori!

Czy tak było w istocie ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz